Relacja z eskapady w Bieszczady
Dzień 26.V.2016 – Podróż w nieznane…
Dzień jak każdy inny…hmmm… no może jednak nie…
Wróć – od początku….
Zbiórka zaczęła się przed 7 rano przed Najwspanialszym budynkiem w Żywcu 😀 Skądinąd będącym kiedyś siedziba władz naszego Klubu. Po sprawnym pakowaniu i trzech powrotach po gapowiczów (w tym 2 razy po kolegę z BB) wyruszyliśmy w długą obfitującą w wiele niebezpieczeństw podróż w „Dzikie Bieszczady”. Po drodze czyhały na nas nieplanowane postoje spowodowane procesjami z okazji Bożego Ciała. Niemniej jednak po kilku godzinach dotarliśmy do pierwszego punktu na naszej trasie – Kasztel w Szymbarku.
Niestety nie było nam dane zasiąść z jego wspaniałych i wystawnych salach, ale w międzyczasie można było pochodzić sobie po pobliskim skansenie oraz po bardzo ciekawej (nowo powstałej) diagramie/mapie/makiecie – nie wiem które określenie bardziej oddaje charakter miejsca – przedstawiającej przebieg frontu wschodniego podczas I wojny światowej przed bitwa pod Gorlicami.
Następnie nasze kroki…a raczej tory :/co ja mowie… jakie tory ?? Zacznijmy jeszcze raz…następnie pojechaliśmy wesołym busikiem do Skansenu w Sanoku – największy tego typu obiekt w Polsce.
Tam po wyczerpującym acz niepełnym zwiedzaniu ( niestety musieliśmy się trzymać sztywnych ram czasowych nałożonych przez organizatora) zmuszeni byliśmy opuścić ten piękny dla oka zakątek Polski – jeszcze tam wrócimy. Po krótkiej jeździe przed nami na horyzoncie widać już było zarys naszej bazy noclegowej. Mieściła się ona we wsi Wetlina. Po dotarciu na miejsce i przydzieleniu sienników wszyscy uczestnicy wycieczki wspaniałomyślnym gestem organizatora otrzymali do dyspozycji „czas wolny”:)
Dzień 27.V.2016 – za jakie grzechy panie Prezesie….
Dzień Dobry takie piękne słowiańskie przywitanie wypowiadane wczesnym rankiem, tak ochoczo przez uczestników. Nikt z wycieczkowiczów nie zdawał sobie jeszcze sprawy w jakim jest błędzie i z jak ciężkim i długim dniem przyjdzie mu się mierzyć. Jak szybko uśmiech zastąpi grymas bólu i zmęczenia. Ale nie uprzedzajmy faktów:).
Wyruszyliśmy z Domu Wycieczkowego ( jak się później okazało naszej oazy spokoju i wytchnienia) wczesnym rankiem około 7:40. Nasze kroki prowadził piękny złoty ( a może żółty – ze zmęczenia kolory mi się już mieszały) szlak na Jawornik (1021). Na początku łagodnie pod górę – tak na rozgrzewkę – a później stopniowo coraz ciężej ścieżką przez las.
Po drugim stromym podejściu ukazał się szczyt z maleńką polanka. Tam po zasłużonej przerwie wciąż jeszcze pełni wigoru i zapału skierowaliśmy się w stronę szczytu Paprotna (1198), to na jej stokach przyszło się nam mierzyć z uczestnikami Biegu Rzeźnika (co nie którzy próbowali się z nimi ścigać ale szybko dali za wygraną, nie chcąc zniechęcać swoim tempem zaprawionych biegaczy). Po którymś z kolei stromym podejściu (kto by je zliczył) zobaczyliśmy szczyt Riabej Skały (1170). Tam na pięknej polanie z którego rozciągał się przepiękny widok na Słowację, zrobiliśmy sobie odpoczynek na jedzonko.
Większość – w tym ja – myślała ze najgorsze już za nami i teraz tylko z górki będzie:) . Oj jak naiwni byliśmy wtedy. Ileż by człowiek dal żeby mieć ta wiedzę wtedy. Ruszyliśmy dalej przed siebie – pełni wiary w szybki koniec. A tu niespodzianka jak nie stromo w górę to stromo w dól. I tak bez końca by się chciało powiedzieć. Słychać już było okrzyki: „za jakie grzechy panie Prezesie, za jakie…” w dodatku upust swojemu niezadowoleniu – na te jęki – dało Niebo w postaci deszczu, można by rzec malej ulewy. Dlatego nie bez powodu ów szlak nosi nazwę Koronki Bieszczadzkiej i powiem to bez cienia przesady ze bardzo zasłużenie. Po tych kilku godzinach podejść i zejść w deszczu dotarliśmy do Krzemieńca (1221). Tam Niebiosa zdecydowały, że wystarczająco ostudziły nasz zapal i zakręciły kurek z woda. Wyszło słonko i trochę przeschliśmy. Można było zacząć sesje fotograficzne. Po chwili powędrowaliśmy w pełnym słońcu na szczyt Wielkiej Rawki (1307). Na szczycie zrobiliśmy dłuższy odpoczynek, ponieważ widoki były przepiękne.
Dla takich chwil człowiek zapomina o zmęczeniu, bólu, obtarciach. Czyste piękno w najprostszej postaci – góry, las i my=). Stamtąd szlak widokowo poprowadził nas przez Mała Rawkę ku Wetlinie. Nikt chyba nie spodziewał się jak długie, monotonne i dołujące będzie to zejście. Choć dla nie których było to mało. Specjalnie zostawili rzeczy na szczycie żeby moc wrócić jeszcze raz i zejść. Podczas schodzenia w dol można było zauważyć jak długa trasę mieliśmy za sobą. Na sam koniec pojawiło się jeszcze błoto i zrobiło się troszkę niebezpiecznie. Ale w mniejszym lub większym stopniu przetrwaliśmy i cało wróciliśmy na nocleg.
Cala trasa miała ok 36 km przejście zajęło nam 11 h. Zważywszy ze dla części wycieczkowiczów był to debiut w Bieszczadach należą się im wielkie brawa, zresztą wszyscy uczestnicy na nie zasługują. Brawo ekipa oby tak dalej 🙂 BRAWO! BRAWO! BRAWO!
Dzień 28.V.2016 – Pierwszy rozłam oraz sielanka nad jeziorkami
Trzeci dzień wypadu miał nam pokazać te „dzikie” osławione Bieszczady. Już na początku doszło do malej rewolucji. Część osób postanowiła wybrać się na połoninę Wetlińską zamiast z nami w głąb pierwotnej puszczy. Z ich opowieści wywnioskowaliśmy ze widoki na szczycie mieli przepiękne. Ale jak to mówią: przyszła kryska na Matyska i za swój bunt przyszło im zapłacić wysoka kare. Podczas zejścia dopadła ich ulewa. Tak ze do domu wycieczkowego dotarli całkiem przemoczeni. Pozostała „lojalna” część grupy wybrała się na szczyt Chryszczatej. Wszystko zaczęło się fajnie. Kierowca się nie zgubił, mijał mostki jakby maluchem jechał. Az tu nagle jak grom z jasnego nieba – znak B-1 ( zakaz ruchu:( ). Nie pozostało nam nic innego jak pożegnać kierowce i wyruszyć piechota do Duszatyna (miejsca naszego startu). Jakież było nasze zaskoczenie i niedowierzanie kiedy przed nami pojawił się bród przez rzekę. Jak? Gdzie? Kiedy? przecież żyjemy w środku Europy w XXI w. A tu taka niespodzianka.
Ale „nic to” jak mówił Pan Wołodyjowski zdjęliśmy obuwie i zaczęliśmy się przeprawiać. Na szczęście woda tego dnia była wyjątkowo ciepła (cale 7 stopni). Po krótkiej przebieżce rwącą wodą, ubrani w cudowne butki ruszyliśmy dalej. A tu za zakrętem Deja vu…znowu bród. No ileż można, na szczęście już doświadczeni szybko pokonaliśmy przeszkodę. I tak chyba z 3 razy:) ale jak odludzie to odludzie. Każdy wiedział na co się pisze. Po dotarciu do szlaku czerwonego powędrowaliśmy w stronę Jeziorek Duszatyńskich, pięknie położonych w środku lasu. Tam po demokratycznym i uczciwym glosowaniu ( 16 głosujących -3 wstrzymało się – 4 na NIE i 11 na TAK ) zdecydowaliśmy o nieznacznej modyfikacji trasy. Następnie po dłuższej przerwie ruszyliśmy na szczyt Chryszczatej (997). Wierzchołek zalesiony bez widoków, na szczycie kiedyś stała wieża widokowa. Ponoć są starania żeby ja odbudować. Schodząc w kierunku przełęczy Żebrak. Po drodze często widać było ślady po walkach frontu austrajcko-rosyjskiego z 1914r.
Co chwile mijaliśmy cmentarze wojenne oraz pozostałości okopów (niektóre w bardzo dobrym stanie). Dla znawców tematu niewątpliwie obowiązkowa trasa. Na przełęczy skierowaliśmy się do nowo wyremontowana droga rowerowa do wsi Wola Michowa skąd odebrał nas busik. Na noclegu zasłużony odpoczynek i zabawa przy ognisku.
Trasa mimo nieznacznego skrócenia liczyła ok 22km 6h
Dzień 29.V. 2016 – „Koniec” lub jak kto wolo „początek” Polski
Ostatni dzień naszej wycieczki zaczął się jak zwykle. Śniadanie o 7:30, a następnie wyjazd na szlak. Po prawie godzinnej podroży dotarliśmy na koniec cywilizacji w Bukowcu. Stamtąd ruszyliśmy w kierunku nieistniejącej już wsi Beniowa. Do dzisiejszych czasów przetrwał po niej tylko przy cerkiewny cmentarz. Następnie nasze kroki skierowaliśmy w stronę wsi Sianki (kolejnej wysiedlonej). Nasza trasa wiodła w bliskiej obecności granicy polsko-ukrainskiej. W pozostałościach wsi można było zobaczyć ruiny/fundamenty dworu oraz troch dalej groby hrabiostwa Strońskich.
Kolejnym etapem naszej wędrówki był punkt widokowy na tereny Ukrainy w szczególności wieś Sanki. Stamtąd ruszyliśmy do celu naszej ekspedycji czyli źródła Sanu (umownego).
Trasa nasza wiodła kompletna głusza, na każdym kroku można było poczuć bliskość natury, te dzikie ostępy, przytłaczającą roślinność i wszechogarniającą cisza. To uczucie jakby się przeniosło jakieś 200 lat wstecz, gdzie nie ma tego codziennego zabiegania tylko cisza i spokój. Czysta radość z obcowania z przyroda. Coś pięknego 🙂
Cala trasa liczyła około 23km i 6h.
Podsumowując:
Mamy za sobą piękną, meczącą i dzika wycieczkę. Nie był to łatwy wypad, dlatego pragnę pogratulować wszystkim uczestnikom, ze dali rade. Brawo.
Do zobaczenia na szlaku !
Marcin Gmyrek – organizator eskapady w Bieszczady
Brawo Marcin za opis. Rekord na tej stronie (tak mi się wydaje).